WPIS 1. Od czegoś trzeba zacząć.
(…) szybkim, automatycznym ruchem człowieczek wyciągnął swe małe ramię, wykonał kilka kroków w moją stronę, podał mi dziecięcą dłoń i swoim wspaniałym głosem tenora, wykonując jednocześnie nowy uprzejmy skłon, przedstawił się:
– Do usług. Pedro Camacho, Boliwijczyk i artysta. – Powtórzył gest, ukłon i to samo zdanie wobec Pascuala, który był wyraźnie skonfundowany i nie mógł pojąc, czy ten człowieczek kpił sobie z nas, czy też zawsze był taki. Po ceremonialnym uściśnięciu nam rąk pedro Camacho zwrócił się do całego działu informacji i ze środka poddasza, stając w cieniu Genara juniora, który wyglądał przy nim jak olbrzym i patrzył nań z wielką powagą, podniósł górną wargę i zmarszczył twarz w grymasie, który odsłonił pożółkłe zęby, co miało stanowić karykaturę lub namiastkę uśmiechu. Odczekał kilka sekund, po czym wynagrodził nas tymi samymi melodyjnymi słowami, którym towarzyszył ruch ręki żegnającego się prestidigitatora:
– Nie chowam wobec was urazy, jestem przyzwyczajony do braku zrozumienia u ludzi. Żegnajcie! (Mario Vargas Llosa “Ciotka Julia i skryba”)
Od czegoś trzeba zacząć powiadają. Ja zaczęłam tak, a właściwie dlaczego właśnie tak? Odpowiedź, mam nadzieję, wyłoni się sama z linijek poniższego tekstu.
Pisać chciałam od dawna, (nie tak bardzo, jak tańczyć, ale chęć ta mniej lub bardziej wyraźnie krążyła w meandrach moich myśli, marzeń i pomysłów już lat kilka co najmniej.). Żadna wielka literatura, raczej coś w rodzaju pamiętników, takich gdzie jest miejsce na trochę wspomnień, przemyśleń, ale też kilka lekkich historyjek ku pokrzepieniu serc i umysłów lub choćby chwili relaksu. Mnie sprawi to dużą przyjemność, pozwoli rozwijać nowe dla mnie rzemiosło, a dla was być może będzie to nie najgorsza chwila rozrywki przy porannej kawie. Zatem, jeśli już wiadomo “co”, to jeszcze warto wiedzieć “jak” i najważniejsze: “od czego właściwie zacząć”? Te myśli kotłują się w mojej głowie już dobrych kilka tygodni, no bo przecież pisać trochę umiem (i lubię, co zdaje się być tu najważniejszym, zwłaszcza w czasach, że “Każdy może”). Ale o czym też by to pisanie miało być? Bo i życiowo lubię pogadać (czasem nawet się trochę wymądrzyć vel błysnąć w towarzystwie), i psychologicznie, i ideowo i co nieco nostalgicznie, a i lekko i z humorem potrafię. Tyle że od wielorodności łatwo zawędrować do bylejakości, choć bardziej może do chaotyczności. A tego bym nie chciała, o nie! Tak więc, jak nadać temu jakiś sensowny ład? I tu na szczęście z nieocenioną pomocą przychodzi jeden z moich ulubionych książkowych bohaterów, wyżej zarysowany w cytacie, Pedro Camacho. Uwielbiam tę postać. Drugą z nich, która robi na mnie równie powalające wrażenie jest kapitan Bolivar (o tym jeszcze kiedyś napiszę).
Dlaczego akurat rzeczony Pedro? Bo jest tak nieporadnie uroczy w swoich książkowych historiach (choć to uwielbienie po części winno należeć się autorowi tego małego człowieczka, jakim jest pan Mario Vargas Llosa, jego też cenię i lubię, acz miłość, taką jak do Pedro mogę żywić jeszcze jedynie do kapitana, przynajmniej póki co). Kim jest Pedro i jak toczy się jego historia dowiecie się z książki “Ciotka Julia i skryba), którą nomen omen bardzo polecam (mnie też ją polecono). Pedro pisze słuchowiska radiowe, i jest w tym naprawdę dobry. Słuchowiska radiowe zawsze bardzo lubiłam (pamiętacie słynne niedzielne obiadowanie “W Jezioranach”? Ja pamiętam, bardziej zarys i klimat, który już do końca będzie mi kojarzył się z ciepłem i zapachem kuchni w moim rodzinnym domu). Słuchowiska, potem telenowele hiszpańskojęzyczne (mówcie co chcecie) nie mają sobie równych na całym świecie. Oczywiście te dobre! No a słuchowiska Pedro są dobre! Może kiedyś z tym tematem też się zmierzę, a na pewno chciałabym kiedyś wziąć udział w takim czytaniu słuchowiska. Najchętniej w roli temperamentnej osóbki(cokolwiek to znaczy)… Jak Ktoś z Was właśnie taki projekt czyni, niech pamięta o mnie. …ale póki co, jesteśmy tu, na blogu amelita.pl. Kto mnie zna choć trochę, ten wie, że różnych doświadczeń mam już całkiem sporo, zwłaszcza w branży artystycznej (jakby nie było). Ma to swoje plusy, ale i minusy, bo tak naprawdę do dziś nie wiem, jak miałabym się przedstawić: czy bardziej tancerka? czy menager czy wolny zawód czy człowiek bez zawodu? Czy jeszcze napominać o wykształceniu czy ot radośnie toczyć kobiecą egzystencję w tym świecie, że może być Kim chcesz, tylko w to uwierz (z tym hasłem też się kiedyś zmierzę).
Skoro więc nie mam jeszcze jasności w powyższej kwestii, to z lubością będę inspirować się krótką prezentacją małego człowieczka: – Do usług. Pedro Camacho, Boliwijczyk i artysta. – Jest coś pociągającego w byciu artystą, choć tak naprawdę nie wiadomo, co to znaczy. Zatem na nowo rozpoczętej artystycznej drodze będę tu pisywać. Na serio, i z przymrużeniem oka. Żeby choć trochę obronić się przed otchłanią chaosu będę pisać tematycznie w kilku nurtujących mnie zagadnieniach. Na początek Kobiecość w koronkach, czyli jak być kobietą w dzisiejszym świecie i nie zwariować; W świecie Dinozaurów, czyli kiedy “stare wartości” już dawno są nie modne; Dzienniki Rudej, czyli gdzie byłam i co przeżyłam. Będzie też trochę lekkich rozważań codziennych typu Instagram v Bereal, Ekologia v słoiki. I będzie o zmianach życiowych i kryzysach. Wcale to tak różowo nie wygląda, jak w powieściach typu “Jedz, módl się i kochaj” … o tym jeszcze napiszę. Teraz ważne, żeby zacząć. Potem zobaczę, gdzie i jak będą podążać moje myśli, pomysły i przemyślenia. Tymczasem witam się z Wami serdecznie w jednej ze swoich nowych ról (uwaga! jeszcze w fazie testów ;)). Gorąco zapraszam na blog życiowo nieżyciowy* by Amelita.
Kolejny wpis:
Życiowa zmiana – szansa czy przysłowiowy wypadek przy pracy?
*czasem, żeby nie powiedzieć często słyszę, że jakaś taka nie życiowa jestem. I teraz nie wiem, bardziej “Chochelka czy Kopciuszek”? Hmm… jak się domyślacie o tym też jeszcze napiszę.